W co bawiliśmy się jako niesforne dzieciaki?
Moderatorzy: Robi, biały_delfin
W co bawiliśmy się jako niesforne dzieciaki?
Zakładam ten temat ponieważ na innych wątkach zrobiło się gęsto od Oftopików. Piszcie jak bawiliście się w domu, na podwórkach, u kolegów (przepraszam, zapomniałem o Damach).
Skoblówki, proce, strzelanie z karbidu, saletra z cukrem, korkowce, kabzle, dmuchawy, rurki do plucia ryżem, palsteliną, "cumle" z wodą, strzykawki jednorazowe. Odciążymy inne tematy, ale sobie pogadamy.
Jesli Szanowna Moderacja przystanie na ten topik (chylę czoło) to może naprawdę wyjść coś ciekawego.
P.S.
Dziewczynki (teraz Damy) też badzo mile widziane.
Skoblówki, proce, strzelanie z karbidu, saletra z cukrem, korkowce, kabzle, dmuchawy, rurki do plucia ryżem, palsteliną, "cumle" z wodą, strzykawki jednorazowe. Odciążymy inne tematy, ale sobie pogadamy.
Jesli Szanowna Moderacja przystanie na ten topik (chylę czoło) to może naprawdę wyjść coś ciekawego.
P.S.
Dziewczynki (teraz Damy) też badzo mile widziane.
Dudzio, no tak dobrze pamiętam wiatrówki i strzelanie do kręcącego się koła lub do patyczków z kwiatkiem lub z piórem. W latach 80-tych taki starzał w moim miescie kosztował na strzelnicy 20 zł.Dobrze to pamietam, bo wóz-strzelnica stał w okolicy Rynku. W nagrodę dostawało się lizaki, piłkę na gumce (zrobiona z trocin) , smoczek malutki na rzemyki itp.
Pamiętam tez salon gier, który w moim mieście był również drewnianą budą z wymalowanym wielkim okiem i napisem SALON GIER i moją ulubiona grę czarno-białą. Na środku ekranu była rakietka w kształcie litery A a z każdej ze stron nadlatywały skałki, które z czasem stawały się głazami. Łezka się kręci.
Pewnie pomyślicie, ze to dziwne, bo..jestem kobietą a kiedyś byłam dziewczynką...hihihih, ale zawsze miałam ciągoty do chłopięcych zabaw. A chodzenie na strzelnice i do salonu gier musiałam ukrywać przed rodzicami.
Pamiętam tez salon gier, który w moim mieście był również drewnianą budą z wymalowanym wielkim okiem i napisem SALON GIER i moją ulubiona grę czarno-białą. Na środku ekranu była rakietka w kształcie litery A a z każdej ze stron nadlatywały skałki, które z czasem stawały się głazami. Łezka się kręci.
Pewnie pomyślicie, ze to dziwne, bo..jestem kobietą a kiedyś byłam dziewczynką...hihihih, ale zawsze miałam ciągoty do chłopięcych zabaw. A chodzenie na strzelnice i do salonu gier musiałam ukrywać przed rodzicami.
Acha i z takich niesfornych zabaw, karanych przez moich rodziców pamietam grę w kaste. Do dołka rzucało sie monetami 10,20 złotowymi, czasem o mniejszym nominale. Nie pamietam tylko kto zgarniał kasę??
Oczywiście był też karbid i strzelające butelki, korkowce, tzn właściwie korki rozdeptywane butami lub rozwalane przed drzwi do klatki schodowej. Kapiszony
Były też skobelki i proce, ale po skobelku który wbił mi sie w udo i rana sie długo babrała przestałam korzystać z procy.
U nas jeszcze rzucało się owocami z krzaka pigwowca (takie małe o kształcie orzecha włoskiego), potem żółte. Nabijało się to coś na kij i przerzucało przez blok. Nabite na kija miały lepszy ciąg. Oczywiście wtedy zawsze były wrzaski sąsiadek, bo pigwy wpadały na balkony i stukały w okna.
A w porze jesiennej wrzucało sie za koszule nasionka z owocu dzikiej róży, to były takie mini "pomidorki", tak je nazywaliśmy, bo miały kolor pomidorów. Przy kontakcie ze skóra nasionka wywoływały okropniaste swędzenie.
Oczywiście był też karbid i strzelające butelki, korkowce, tzn właściwie korki rozdeptywane butami lub rozwalane przed drzwi do klatki schodowej. Kapiszony
Były też skobelki i proce, ale po skobelku który wbił mi sie w udo i rana sie długo babrała przestałam korzystać z procy.
U nas jeszcze rzucało się owocami z krzaka pigwowca (takie małe o kształcie orzecha włoskiego), potem żółte. Nabijało się to coś na kij i przerzucało przez blok. Nabite na kija miały lepszy ciąg. Oczywiście wtedy zawsze były wrzaski sąsiadek, bo pigwy wpadały na balkony i stukały w okna.
A w porze jesiennej wrzucało sie za koszule nasionka z owocu dzikiej róży, to były takie mini "pomidorki", tak je nazywaliśmy, bo miały kolor pomidorów. Przy kontakcie ze skóra nasionka wywoływały okropniaste swędzenie.
Strzelnic to u nas bylo kilka , strzelalo sie do zapalek , ale podejrzewalem ze wiatrowki byly celowo rozregulowane bo ciezko bylo trafic a raz to trafilem zapalke obok tej do ktorej celowalem...
Salon gier tez byl , nazywal sie GryBar , pamietam ze bylo tam ciemno i bardzo ciasno. Troche kasy sie tam stracilo , a pozniej miale wlasna gre telewizyjna
A pod koniec lat 80 byl w miescie barakowoz z juz bardziej ambitnymi i ciekwymi grami
Salon gier tez byl , nazywal sie GryBar , pamietam ze bylo tam ciemno i bardzo ciasno. Troche kasy sie tam stracilo , a pozniej miale wlasna gre telewizyjna
A pod koniec lat 80 byl w miescie barakowoz z juz bardziej ambitnymi i ciekwymi grami
Ja chodziłam na tzw. strzelnicę - tak to nazywałyśmy, ale nie pamiętam, żeby tam się w ogóle strzelało, tylko się grało na flipperach, a dla młodszych dzieciaków były takie zwierzątka i samochodziki (nadal istniejące), którymi można było jeździć w miejscu po wzuceniu monety. Naprzeciwko był kiosk, w którym kupowało się "Świat Młodych".
Z gier podwórkowych - gra w korale (opisana dokładnie w wątku o wyliczankach), guma, linka i gonienie się po budowie, bo nasze osiedle przez kluczowe lata mojego dzieciństwa znajdowało się w stanie rozbudowy. Obok był też fort, na który się zakradałyśmy.
Z gier podwórkowych - gra w korale (opisana dokładnie w wątku o wyliczankach), guma, linka i gonienie się po budowie, bo nasze osiedle przez kluczowe lata mojego dzieciństwa znajdowało się w stanie rozbudowy. Obok był też fort, na który się zakradałyśmy.
"Zmarszczył brwi w zamyśleniu, wybierając śrubę ocynkowaną".
- biały_delfin
- Administrator
- Posty: 1949
- Rejestracja: 12 lis 2006, o 22:45
mutant pisze:dla młodszych dzieciaków były takie zwierzątka i samochodziki (nadal istniejące), którymi można było jeździć w miejscu po wzuceniu monety.
bardzo charakterystyczna rzecz z naszego dzieciństwa
do dzisiaj istnieją też automaty do pluszowymi zabawkami do wyciągnięcia, których tak naprawdę nie można wyciągnąć.
a pamiętacie kapiszony papierowej taśiemce, albo okrągłych małych papierowych kułeczkach ?
dzisiaj kapiszony wyglądają inaczej: są w kształcie naboi które się wkłada do 6-strzałowego magazynka (kumpel prowadzi sklep z zabawkami )
Natuś jak nie to że masz napisane Wrocław pomyślałbym że mieszkaliśmy na tym samym osiedlu. U nas też rzucaliśmy tymi pigwami na dach bloku, a w zimę śnieżkami. Latem ściana była umazana rozpryśniętą pigwą a zimą śniegiem. Na balkony raczej nie wpadały ale zwykle ktoś nas przepędzał zaniepokojony waleniem w ścianę jego pokoju.
My bawiliśmy się w portfel - było bardzo dobre miejsce za takim przy drodze gdzie można się było schować a na drodze kładliśmy portfel na sznurku - ludzie jadący samochodami lub rowerami zatrzymywali się i wtedy portfel się ściągało - kilka portfeli straciliśmy, zdenerwowani ludzie je łapali i zabierali - jakby nie wiem jakich milionów spodziewali się w małym portfelu.
Mój kolega ładował mieszankę z saletry i cukru pudru do małych łusek po nabojach (to było osiedle przy jednostce wojskowej) i stawiał je w domu na palniku gazowym - łuski wystrzeliwały pod sufit.
Oczywiście walka na koniach czyli jeden drugiego na barana, ale taka na 5-10 koni - w takim tumulcie łatwo było o kontuzje.
I jeszcze jedna okropna zabawa ja akurat w niej nie uczestniczyłem - dmuchanie żab- może nie będę opisywał.
My bawiliśmy się w portfel - było bardzo dobre miejsce za takim przy drodze gdzie można się było schować a na drodze kładliśmy portfel na sznurku - ludzie jadący samochodami lub rowerami zatrzymywali się i wtedy portfel się ściągało - kilka portfeli straciliśmy, zdenerwowani ludzie je łapali i zabierali - jakby nie wiem jakich milionów spodziewali się w małym portfelu.
Mój kolega ładował mieszankę z saletry i cukru pudru do małych łusek po nabojach (to było osiedle przy jednostce wojskowej) i stawiał je w domu na palniku gazowym - łuski wystrzeliwały pod sufit.
Oczywiście walka na koniach czyli jeden drugiego na barana, ale taka na 5-10 koni - w takim tumulcie łatwo było o kontuzje.
I jeszcze jedna okropna zabawa ja akurat w niej nie uczestniczyłem - dmuchanie żab- może nie będę opisywał.
Pamiętam kabzle. Były sprzedawane w okrągłych tekturowych pudełkach. Te pojedyncze były do zwykłych korkowców, a te zwinięte w taśmę do broni "automatycznej" - nie trzeba było za każdym razem wkładać kabzla tylko zakładało się całą rolkę. Jak nie było kabzli "confetti" to po prostu oddzierało się po jednym z papierowej taśmy. Korkowce jak sama nazwa wskazuje z przodu miały jeszcze kolec, który przy założeniu korka na końcu lufy przebijał go i powodował eksplozję. Oczywiście kabzle odpalało się też bez pomocy "broni" - wystarczyło przywalić cegłówką na czymś twardym. Korki do korkowców obskubywało się i rzucało o coś twardego, wtedy strzelały. Kiedyś kolega z klasy obskubywał korki podczas lekcji i nagle mu wystrzeliło chyba ze trzy w ręku. Skończyło się na wizycie u higienistki, strachu i niegroźnym poparzeniu. Nauczycielka go nawet nie ukarała (podejrzewam, że sama miała niezłego "pietra").
A szkłami powiększającymi wypalaliście? Jak był na to szał, to wypalali wszyscy wszystko.
A szkłami powiększającymi wypalaliście? Jak był na to szał, to wypalali wszyscy wszystko.
[quote="ernie"]Natuś jak nie to że masz napisane Wrocław pomyślałbym że mieszkaliśmy na tym samym osiedlu.
We Wrocławiu mieszkam od 11 lat a tak się bawiło w woj. leszczyńskim. A na portfel to najlepiej nabierały się babcie wracające z majówek, rorat itp.
"A szkłami powiększającymi wypalaliście? Jak był na to szał, to wypalali wszyscy wszystko."
O tak.... ależ się właśnie uśmiałam. Ciągle wypalaliśmy lupami parapety i oczywiście firanki nieraz "się opalały" same. Trudno właściwe mówić o lupach ja raczej miałam szkła powiększające wyciągnięte chyba z jakiś urządzeń optycznych. Żadne nie przypominały dzisiejszych lup.
Przypomniało mi się, ze była zabawa w zajączka, tzn. używało sie lusterek i świeciło się ludziom po oknach a największa radocha była, jak świeciliśmy wścibskim babsztylom po oczach, hehehehe
We Wrocławiu mieszkam od 11 lat a tak się bawiło w woj. leszczyńskim. A na portfel to najlepiej nabierały się babcie wracające z majówek, rorat itp.
"A szkłami powiększającymi wypalaliście? Jak był na to szał, to wypalali wszyscy wszystko."
O tak.... ależ się właśnie uśmiałam. Ciągle wypalaliśmy lupami parapety i oczywiście firanki nieraz "się opalały" same. Trudno właściwe mówić o lupach ja raczej miałam szkła powiększające wyciągnięte chyba z jakiś urządzeń optycznych. Żadne nie przypominały dzisiejszych lup.
Przypomniało mi się, ze była zabawa w zajączka, tzn. używało sie lusterek i świeciło się ludziom po oknach a największa radocha była, jak świeciliśmy wścibskim babsztylom po oczach, hehehehe
Jeszcze puszczanie chrabąszcza na uwięzi. Wiązało się do chrabąszcza nitkę i latał wkoło jak samolot na uwięzi.
I coś co może ciężko nazwać zabawą - chodziło o to kto sobie zajmie najlepsze miejsce w autobusie, lub wogóle zajmie sobie miejsce. Jeździliśmy do szkoły autobusem szkolnym. Gdy autobus zajeżdżał na przystanek wjeżdżał na jakby parking i wtedy cało gromada dzieciarni dobiegała do autobusu - część barkami stykając się z autobusem, reszta stłoczona przy nich i biegło się równo z autobusem ok 30-40m zanim dojechał do właściwego przystanku - nieraz ktoś się przewrócił. Kiedyś się dziwiłem czemu dorośli są tacy przerażeni patrząc na to, jak sobie to teraz przypomne to naprawde niezłe kamikadze. I przez ok 5-6lat nic nikomu się nie stało, aż wreszcie jeden się przewrócił i wpadł pod koło - zmiażdżyło mu tylko duży palec i po tym wypadku postawili barierki.
I coś co może ciężko nazwać zabawą - chodziło o to kto sobie zajmie najlepsze miejsce w autobusie, lub wogóle zajmie sobie miejsce. Jeździliśmy do szkoły autobusem szkolnym. Gdy autobus zajeżdżał na przystanek wjeżdżał na jakby parking i wtedy cało gromada dzieciarni dobiegała do autobusu - część barkami stykając się z autobusem, reszta stłoczona przy nich i biegło się równo z autobusem ok 30-40m zanim dojechał do właściwego przystanku - nieraz ktoś się przewrócił. Kiedyś się dziwiłem czemu dorośli są tacy przerażeni patrząc na to, jak sobie to teraz przypomne to naprawde niezłe kamikadze. I przez ok 5-6lat nic nikomu się nie stało, aż wreszcie jeden się przewrócił i wpadł pod koło - zmiażdżyło mu tylko duży palec i po tym wypadku postawili barierki.
O tak.... ależ się właśnie uśmiałam. Ciągle wypalaliśmy lupami parapety i oczywiście firanki nieraz "się opalały" same. Trudno właściwe mówić o lupach ja raczej miałam szkła powiększające wyciągnięte chyba z jakiś urządzeń optycznych. Żadne nie przypominały dzisiejszych lup.
Myśmy byli świetnie zaopatrzeni w różne soczewki. Niedaleko były zakłady PZO i albo wyrzucali czasem wybrakowane na kupki,( trzeba było dobrze się sprężać, żeby cieć nie pogonił), albo rodzice pracujących tam kolegów przynosili odpady z produkcji. Szkiełka te były różnych rozmiarów i grubości. Miały jakieś nieważne dla nas wady dyskwalifikujące je w produkcji (pecherzyk powietrza, rysa, skaza), ale do powiększania i wypalania były w sam raz.
Tak samo ze szklanymi rurkami do plucia kulkami z plasteliny. Niedaleko była fabryka żarówek i po szklane rurki chodziły całe ekipy, przez lata. Z takiej rurki o długości 30 - 40 cm niosło bardzo celnie na kilkadziesiąt metrów. Na blizkie odległości stosowało się ryż. Nie walił tak daleko jak kulki z plasteliny, ale był za to "szybkostrzelny". To coś jak różnica pomiędzy karabinem a peemem. Owszem, w szkole stosowało się rurki metalowe (łatwo było ukryć, poza tym szklane były bardzo nietrwałe i niebezpieczne), ale nie niosły tak silnie i daleko. Najtrwalsze były z czechosłowackich ołówków automatycznych. Taki przyrząd zawsze można było użyć z powrotem jako osłona rzeczonego ołówka.
Myśmy byli świetnie zaopatrzeni w różne soczewki. Niedaleko były zakłady PZO i albo wyrzucali czasem wybrakowane na kupki,( trzeba było dobrze się sprężać, żeby cieć nie pogonił), albo rodzice pracujących tam kolegów przynosili odpady z produkcji. Szkiełka te były różnych rozmiarów i grubości. Miały jakieś nieważne dla nas wady dyskwalifikujące je w produkcji (pecherzyk powietrza, rysa, skaza), ale do powiększania i wypalania były w sam raz.
Tak samo ze szklanymi rurkami do plucia kulkami z plasteliny. Niedaleko była fabryka żarówek i po szklane rurki chodziły całe ekipy, przez lata. Z takiej rurki o długości 30 - 40 cm niosło bardzo celnie na kilkadziesiąt metrów. Na blizkie odległości stosowało się ryż. Nie walił tak daleko jak kulki z plasteliny, ale był za to "szybkostrzelny". To coś jak różnica pomiędzy karabinem a peemem. Owszem, w szkole stosowało się rurki metalowe (łatwo było ukryć, poza tym szklane były bardzo nietrwałe i niebezpieczne), ale nie niosły tak silnie i daleko. Najtrwalsze były z czechosłowackich ołówków automatycznych. Taki przyrząd zawsze można było użyć z powrotem jako osłona rzeczonego ołówka.
- biały_delfin
- Administrator
- Posty: 1949
- Rejestracja: 12 lis 2006, o 22:45